Po wakacyjnych wojażach mamy być może mniej w portfelu, za to o ileż więcej nowych wspomnień i doświadczeń. Szczególnie, gdy postanowiliśmy spędzić ten czas w kRAJu, co stało się również moim udziałem, i tym doświadczeniem chciałbym się z Państwem podzielić.
Żona od dłuższego czasu próbowała wyciągnąć mnie nad polskie morze. Prosiłem i tłumaczyłem, jak niedoszły ale za to może jeszcze przyszły prezydent: po co nam Morze Bałtyckie, jak mamy Morze Celtyckie, a po drugiej stronie wyspy, nawet Ocean Atlantycki? Niestety, jak każdy mężczyzna, nie jestem osobą decyzyjną w swoim związku, w końcu powiedzenie o szyi kręcącej głową nie wzięło się znikąd. Zgodziłem się, tym bardziej że obiecała sama zająć się rezerwacją hotelu, itp.
Tutaj zaczęły się historie, o których do tej pory nie słyszałem. Mamy dla przykładu jakiś wakacyjny obiekt, w wysokiej, ale jeszcze akceptowalnej cenie. Próbujemy go zarezerwować, i wtedy dowiadujemy się, że do podanej ceny trzeba jeszcze doliczyć: opłatę za przygotowanie pokoju, opłatę za "eksploatację części wspólnych", cokolwiek by to miało znaczyć, następnie opłatę za zużyte media, jak woda i prąd, a na koniec - opłatę za posprzątanie pokoju po naszym wyjeździe. O takiej drobnostce jak płatny parking, opłata klimatyczna czy też opłata za korzystanie przez dzieci z dmuchanych zamków dostępnych w obiekcie, już nie wspominam. Dzięki takim zabiegom, cena rośnie dwukrotnie. Przyznam, że na początku nie wierzyłem, że taki scam odbywa się praktycznie zupełnie oficjalnie. Tymczasem co obiekt, to ta sama historia i jeszcze zdziwienie, że my się dziwimy. Opłaty za media? No przecież to oczywiste że każdy płaci za siebie, ile wody i prądu Państwo zużyją, za tyle trzeba zapłacić. Kiedy będzie rozliczenie tych mediów? Do dwóch tygodni od naszego powrotu do domu na drugim końcu Polski, a do tego czasu będzie od nas pobrana spora kaucja. Dlaczego mamy płacić dwa razy za tę samą usługę, jak "opłata za przygotowanie pokoju" a następnie "opłata za sprzątanie pokoju po wyjeździe", odpowiedzi brak.
Trochę mniej tego dziadostwa jest na poważnych stronach do rezerwacji hoteli, ale też się zdarzają. Dopiero na konkretnie zadane pytanie, czy są jakieś dodatkowe opłaty, nieśmiało dukają że jeszcze za sprzątanie i prąd. Opłata klimatyczna jest zawsze i wszędzie.
Moja żona próbowała znaleźć jakąś ofertę na specjalnych facebookowych grupach, gdzie szukający wypoczynku wpisują to, czego oczekują, a w odpowiedzi przedstawiciele szeroko pojętej branży turystycznej piszą, co mają do zaoferowania. Ponieważ jechaliśmy większą rodzinną grupą, potrzebowaliśmy dwóch pokoi. Zgłasza nam się pani, oferująca apartament spełniający nasze oczekiwania. Drogo, ale gdzie indziej jest drożej, a poza tym wiadomo, wakacje. Żona już chciała rezerwować, ale coś mnie tknęło i mówię: zapytaj, czy cena jest za jeden pokój, czy dwa? Żona jest przekonana, że to cena za obydwa, przecież pisała w ogłoszeniu że szukamy dwóch samodzielnych pokoi i pani w odpowiedzi napisała, że takie dwa pokoje posiada. Co się okazało, już Państwo wiecie: cena oczywiście była za jeden pokój, należałoby więc ją przemnożyć przez dwa, ale o tym dowiedzielibyśmy się zapewne już po wpłaceniu zadatku. Zawsze zadatku, nigdy zaliczki, wiadomo.
Pół biedy jeszcze o ten zadatek, z reguły żądają wpłaty całości. Co w razie zmiany planów, wynikających chociażby z losowych wypadków rodzinnych? Plany można zmieniać, pieniędzy nikt nie odda.
Szczęście w nieszczęściu, że przynajmniej polski standard pokojów hotelowych bije na głowę tzw. Zachód. Człowiek miał wyobrażenie, że w takiej Francji czy innej Anglii, to jednak pewien poziom trzymają, ale dla pewności, każdemu z takich obiektów, w porównaniu z naszymi, po dobrej gwiazdce albo i dwóch, należałoby urwać. Często cudze chwalimy a swojego nie znamy, i zaprawdę 2-gwiazdkowy hotel na obrzeżach Kielc, może być bardziej komfortowy, niż 4-gwiazdkowy w centrum Paryża. Spałem w jednym i drugim, nie widziałem specjalnej różnicy.
Koniec końców, udało nam się znaleźć odpowiedni pensjonat w Dąbkach, dawnej wiosce rybackiej. Jak było na miejscu? Zacznę od końca, czyli od ceny. Za tygodniowy pobyt pary z dzieckiem, w dobrym pensjonacie blisko morza, z basenem, sporym placem zabaw na zewnątrz i dużą salą gier i zabaw znajdującą się pod dachem, z parkingiem i śniadaniami, pokój oczywiście z łazienką, zapłaciliśmy 2100 złotych. Za takie same warunki, w innym miejscach, żądano od nas nawet ponad dwa razy tyle, więc powtarza się ewangeliczny nakaz, że aby znaleźć, trzeba szukać. Oczywiście, piszę tutaj o niewielkiej miejscowości, w której poza sezonem mieszka ledwie 300 osób. Dodatkowym bonusem była mniej zatłoczona plaża i normalne ceny w sklepach i restauracjach.
Jak wspomniałem, mieliśmy blisko nad morze. Tutaj już można całą epopeję napisać. Nigdy nie byłem nad Bałtykiem, więc po raz pierwszy zobaczyłem na własne oczy słynne parawany. Owszem, pokazywali je nieraz w tv, ale nie ma to jak własne doświadczenie, u źródła. Co tam się działo, to trudno opisać. Czasami żeby dojść do morza, trzeba było kluczyć bardzo wąskim labiryntem. Same parawany, to nie jest zły pomysł, zawodzi jednak organizacja. Myślę że organ który sprawuje pieczę nad daną plażą, powinien wyznaczyć jakiegoś "starszego plażowego", który by np. wytyczył jakieś drogi dojścia do morza, na których się rozkładać nie można. No i pilnował, żeby ludzie zajmowali jednak kilka metrów plaży, a nie po pół hektara. Wszystko się da zrobić, trzeba tylko chcieć. Same budki, wróć, namioty z piwem rozstawione co sto metrów i dwie przenośne toalety postawione przed plażą, to nie wszystko, co dany samorząd powinien zapewniać. Środki na to można przeznaczyć z "opłaty klimatycznej", kolejnego parapodatku, który każdy turysta musi płacić, chociaż w sumie nie wiadomo za co.
Za to nie było słynnych paragonów grozy, no może za wyjątkiem tych namiotów na plaży. Było drogo, jak w całej Polsce, ale znośnie. Mam na myślę tę konkretną miejscowość, gdzie indziej może być /i zapewne jest/zupełnie inaczej. Oprócz zabaw na plaży i w basenie, wybraliśmy się również na eksplorację leżących nieopodal i bardziej znanych miejscowości wypoczynkowych, jak Mielno, Ustka czy Darłowo. Tam to już faktycznie same świątynie handlu i konsumpcji, z cenami wystrzelonymi w kosmos. Nawet Krupówki w Zakopanem przegrywają na starcie tę konkurencję. Smażone ryby, kebaby, warkoczyki, sztuczne tatuaże, zabawki, rejsy statkiem, automaty do gier, lody i ziemniaki na patyku, słowem - czego dusza zapragnie i ile portfel wytrzyma. W tym mnóstwo pułapek zastawionych na kieszenie rodziców, którym by przyszło do głowy spacerować z latoroślami głównymi turystycznymi deptakami. Od wspomnianych automatów z grami, po zabawki wystawione na chodniku, a nie tylko wewnątrz sklepu. Dla takich "biznesmenów" jest oddzielne miejsce w piekle, wiadomo.
Najważniejsze, że dzieciom się podobało. O dziwo, furorę robił basen i plac zabaw. Samo morze i plaża, nie zrobiły na maluchach większego wrażenia, a właśnie dla tego morza przejechaliśmy przez całą Polskę.
Czy warto było? Tak, bo miło i rodzinnie spędziliśmy czas. Jednak gdybym miał Państwu rekomendować pobyt nad polskim morzem, to zdecydowanie sugeruję omijanie szerokim łukiem tych najbardziej znanych miejscowości wypoczynkowych. Drogo, mnóstwo ludzi i zalew plastikowej chińszczyzny. Do tego przy poszukiwaniach i rezerwacji hotelu, trzeba mieć oczy szeroko otwarte, bo niestety, oszustów nie brakuje.
Udanego najbliższego urlopu Państwu życzę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz