Przez ostatnie dwa lata, z powodu ważnych dla nas spraw rodzinnych, zdecydowaną większość czasu spędziliśmy z żoną w Polsce. Zamieszkaliśmy w Krakowie, tam też mieszkaliśmy przed wyjazdem do Irlandii. Do krakowskiego przedszkola poszedł nasz syn, Patryk. Niespełna miesiąc temu wróciliśmy na Zieloną Wyspę, próbując z powrotem wtopić się w irlandzką rzeczywistość. Idzie nam to, nie ukrywam, z oporami.
Kiedy dwadzieścia lat temu opuszczaliśmy kRAJ, Polska, rządzona wtedy przez lewicową koalicję SLD-UP, była obrazem nędzy i rozpaczy. Pracy nie było, a w takim Krakowie, z wyłączeniem może ściśle turystycznych miejsc, można było śmiało kręcić filmy wojenne, bez konieczności kosztownej scenografii. Urzędnicy chamscy, na osiedlach mnóstwo patologii, policja jak zwykle bezradna. Irlandia, w porównaniu z Polską AD 2004, to była zupełnie inna jakość: mili, uśmiechnięci ludzie, przyjaźni i pomocni urzędnicy, sporo ofert pracy za dobre wynagrodzenie, tanie mieszkania. I przede wszystkim: poczucie wolności. Wiedziałeś, że jeżeli nie robisz nic złego, to nic ci nie grozi. W Polsce można było wtedy wpaść w tarapaty dosłownie "za niewinność", tutaj mogłeś na oczach policjanta przechodzić na czerwonym świetle, czy nawet pić piwo na ławce. Wiem, że to drobnostki, ale z takich drobnostek składa się w końcu całe życie.
Minęło dwadzieścia lat, rządy lewicy odeszły w niepamięć. Szkoda, że wyborcy mają pamięć złotej rybki, wskutek czego co niektórzy towarzysze z tamtych lat, ciągle są przy władzy, zamiast zniknąć w odmęcie historii, wcześniej jednak odbywając długoletnie kary więzienia, za biedę i poniżenie, które zgotowali Rodakom. Przez te dwadzieścia lat, sporo się zmieniło w Polsce, za to niewiele zmieniło się w Irlandii, a jeżeli już, to na gorsze.
Polska dokonała naprawdę olbrzymiego skoku naprzód. Zniknęły obskurne dworce kolejowe i dziurawe drogi, urzędnicy nabrali nieco ogłady, nawet co niektórzy celnicy na lotniskach nauczyli się mówić "dzień dobry", chociaż jeszcze z mocnymi oporami im to idzie. Nagle okazało się, że jest praca, że nie można już na "śmieciówkach" płacić zdesperowanym ludziom po 3 złote na godzinę, że obywatele, mam wrażenie, odzyskali godność. Zniknęła patologia, chociaż złośliwi mówią, że to dlatego, że wyjechała na Wyspy. Jedynie policja jak była bezradna, tak bezradna jest nadal, skupiając swoją aktywność na chowaniu się po krzakach i wyłapywaniu tych, którzy na prostej drodze o świetnej widoczności pojechali odrobinę za szybko. Za to, żeby ukrócić chociażby poczynania idiotów, stwarzających realne zagrożenia na drogach, to już z reguły ich nie ma.
Polska została gruntownie odremontowana, mentalność społeczeństwa zaczęła się powoli zmieniać. Mam wrażenie, że w tym samym czasie Irlandia pozostała taka, jaka była, a autochtoni, chociaż nadal mili i uśmiechnięci, nie są już tak przyjaźnie nastawieni, jak te dwadzieścia lat temu. Piszę to jednocześnie z dumą i żalem. Dumą, że nasza Ojczyzna, chociaż jest oczywiście nadal kolonią gospodarczą dla bogatszych państw Europy, tak bardzo się zmieniła, na lepsze. Żalem, że nasza Irlandia, która wielu z nas obrało sobie za dom, stanęła w miejscu. A jak wiadomo, kto stoi w miejscu, ten się tak naprawdę cofa.
Jak wspomniałem, posłaliśmy naszego Patryczka do krakowskiego przedszkola. Bezpłatnego, publicznego, mieszczącego się w sąsiednim bloku, na dość peryferyjnym osiedlu, na którym zamieszkaliśmy. Przedszkole nowe, czynne 11 godzin, z mnóstwem atrakcji i z możliwością wielu dodatkowych zajęć: od piłki nożnej, przez taniec po naukę judo. Do tego w każdym tygodniu, a to spotkanie z leśnikiem i spacer po lesie, a to pokaz pająków, a to poznawanie tajemnic z życia pszczół itd. Do tego wyjazdy do kina i teatru, jak i spektakle organizowane na miejscu. Oraz, co równie ważne: pełne i urozmaicone wyżywienie. Wiadomo, za te atrakcje i wyżywienie trzeba zapłacić, ale nie rujnowało to kieszeni.
Po powrocie do Cork, również tutaj zapisaliśmy Patryczka do przedszkola. Najpierw jednak pierwszy zgrzyt: mieliśmy problem z wyrobieniem mu ppsn /dla czytelników spoza Irlandii: to odpowiednik naszego peselu i nipu w jednym/. W formularzu trzeba było wpisać, w jakim celu chcemy uzyskać ppsn dla dziecka? Odpowiedzieliśmy, zgodnie z prawdą, że jest wymagany w przedszkolu, jak również w celu zagwarantowania opieki medycznej. Pan Urzędnik, który już w niczym nie przypominał swoich kolegów sprzed dwóch dekad, stwierdził, że da radę zapisać dziecko zarówno do przedszkola, jak i do lekarza, bez tego numeru, więc go nam nie wyda. Ręce mi opadły, pierwszy raz się z czymś takim spotkałem. Wcześniej wydawało mi się, że wyrobienie ppsn to będzie najprostszą z rzeczy, jaką musimy zrobić, a tutaj już na "dzień dobry" taka sytuacja. Na szczęście następnego dnia dostaliśmy stosowne listy, zarówno z przedszkola, jak i od naszej Pani Doktor, że ppsn jest niezbędny. Kiedy zaniosłem te pisma, Pan Urzędnik od razu zmienił zdanie, i chyba trochę spokorniał. Po kilku dniach dostaliśmy w końcu ten numer, bez którego człowiek tak naprawdę nie istnieje w tutejszym systemie.
Przedszkole znalazłem takie najbliżej domu, były jeszcze wolne miejsca /dopiero później się przekonałem, że miałem więcej szczęścia, niż rozumu/. Poszliśmy z żoną je obejrzeć, i - jakbyśmy cofnęli się w czasie. Głęboki PRL, warunki jak w Polsce, czterdzieści lat temu. Oczywiście, panie nauczycielki przesympatyczne, ale tutaj to oczywista oczywistość. Na marginesie przytoczę historyjkę, która mi się przytrafiła: jakieś pięć lat temu pracowałem przez kilka miesięcy w pewnej małej firmie. Na stołówce jedna z dziewcząt, Irlandka, miała drobną scysję z chłopakiem, bodajże Serbem. Nie zapomnę, jak oznajmiła mu: "tutaj jest Irlandia, i wszyscy mają być dla siebie mili. A jak ci się to nie podoba, to wracaj do swojego kraju!". Prawdę pisząc, to "wracaj" było wyrażone innym, znacznie bardziej dosadnym słowem, którego nie chcę przytaczać, bo w końcu nie jesteśmy na marszu feministek. Tak to działa, jesteś w Irlandii, wszyscy są mili, i ty też masz być miły. I w większości przypadków to się sprawdza, a przynajmniej sprawdzało do niedawna.
Wracając do tego przedszkola: blisko domu, ale tylko na trzy godziny i warunki takie sobie. Postanowiliśmy sprawdzić inne w okolicy, i tutaj właśnie przekonałem się, o tym moim sporym szczęściu i małym rozumie. Wszystkie miejsca absolutnie zajęte, w tych lepszych nawet na 2-3 lata do przodu. Co prawda znajomi ostrzegali nas, że dostać tutaj miejsce w przedszkolu jest rzeczą trudną i matki zapisują dzieci, gdy te jeszcze są w ich łonie, ale nie do końca zdawaliśmy sobie z tego sprawę. Owszem, mieszkamy tutaj od dwudziestu lat, ale pewne tematy nie były nam znane, ot co.
Nie zrozumcie mnie źle: są w Irlandii przedszkola otwarte dłużej, ale po pierwsze pobyt w nich kosztuje tyle, że stawia pod znakiem zapytania sens pracy rodzica, po drugie, zapisać do nich dziecko trzeba ze sporym wyprzedzeniem. Niemniej o takich fanaberiach, jak bezpłatne przedszkole czynne od 7:00 do 18:00, jak to mieliśmy w Krakowie, można zapomnieć. Te trzy bezpłatne godziny, do których każde dziecko ma prawo, wynika z tzw. ECCE, programu bezpłatnej opieki i edukacji przedszkolnej, która obejmuje dzieci do dwóch lat przed rozpoczęciem szkoły podstawowej. Później, gdy dziecko już pójdzie do szkoły, powinno być nieco lepiej, bo są organizowane miejsca, gdzie uczeń może przyjść przed szkołą czy zostać po szkole, jeżeli rodzice w tym czasie pracują, ale też nie jest z tym wcale tak różowo. Niemniej okres przedszkolny, to droga przez mękę.
Zaczynam się zastanawiać, czy to jest dobry kraj dla ludzi z dziećmi? Owszem, nie najgorzej się tu żyje samemu, jeszcze lepiej w parze, ale gdy pojawiają się dzieci, ludzie muszą się naprawdę nagimnastykować, żeby sprostać temu wyzwaniu. Pytaliśmy znajomych, jak sobie dawali czy nadal dają radę? Jedni ściągali z Polski babcie, drudzy oddawali swoją wypłatę opiekunkom do dzieci, jeszcze inni zwalniali się niemal codziennie z pracy 2-3 godziny wcześniej lub przychodzili później, za co oczywiście nikt im nie zapłacił, żeby zawieźć lub odebrać swoją latorośl. Co rodzina, to inna historia, chociaż najczęściej był to system łączony: babcia + opiekunka + bezpłatny urlop. Byli też tacy, którzy próbowali to pogodzić, pracując na różne zmiany. Tyle tylko, że wtedy praktycznie się nie widzieli, i kilka takich związków po prostu nie przetrwało, być może z tego właśnie powodu.
Kolejna drobna, ale jak istotna rzecz: dowiedziałem się, że kilka razy w roku potrafią zamknąć te przedszkola nawet na tydzień, albo i dłużej. Pierwszy raz się z tym zetknąłem w "moim" przedszkolu już w okresie Halloween: obchodzą je tak hucznie, że zamykają na tydzień, na przełomie października/listopada. Co wtedy z dziećmi, z kim zostaną w domu? W sumie te trzy godziny dziennie to i tak ledwie starcza na drobne zakupy, szybkie porządki i może ugotowanie obiadu. O pracy - można zapomnieć. Chyba że jest babcia. Babcia to skarb Proszę Państwa, na wagę złota, wyrażoną w euro.
Dalej: takie proste rzeczy, jak place zabaw. Wcześniej ich w ogóle nie zauważałem, teraz jest to dla mnie najważniejsze miejsce w każdej okolicy. W Krakowie, na jak wspomniałem peryferyjnym osiedlu, nieopodal bloku miałem dwa do wyboru: jeden tuż za rogiem, drugi w odległości 5-minutowego spacerku. W Corku, który jest swego rodzaju odpowiednikiem Krakowa w Irlandii, najbliższe mam oddalone o 20 minut marszu i to ostro pod górkę. Oczywiście, w drugą stronę jest z górki, ale to też żadna frajda.
No nic, nie my pierwsi mamy dziecko w Irlandii, dali sobie radę Rodacy przed nami, damy radę i my. Chociaż prawdę pisząc, zdumiony jestem, że ten system tak działa, myślałem, że pod tym kątem jest znacznie lepiej, tym bardziej że Irlandczycy raczej są znani z wielodzietnych rodzin.
A Patryczek? Na razie zadowolony, do przedszkola chętnie chodzi, zaczyna posługiwać się angielskimi słówkami, chociaż ledwie zaczął płynnie mówić po polsku. Dziecko języki obce chłonie jak gąbka, warto, żeby wykorzystał ten czas. Jednocześnie wieczorami odrabia "zadania", jakie ma w książeczce z polskiego przedszkola, żeby nie odstawał od swoich rówieśników w kRAJu, bo sami jeszcze nie wiemy, gdzie rzuci nas Los.
I z takiego rozstaju życiowych dróg, serdecznie Państwa pozdrawiam, życząc udanych wyborów. Tych życiowych, przede wszystkim.
Tak rodzicom z malymi dziecmi jest tutaj ciezko, tak wyglada kapitalizm w praktyce, czlowiek dostaje nim obuchem jak zostaje m.in. rodzicem.
OdpowiedzUsuńBardzo dobry tekst, Piotrze, przeczytałam go jednym tchem, mimo że jest dość długi. Jako że mamy niemal identyczny światopogląd, to tradycyjnie już przytakuję Twoim słowom. Nie zgadzam się tylko z Twoim stwierdzeniem, że w Irlandii niewiele się zmieniło. Moim zdaniem zmieniło się bardzo dużo i to niestety na gorsze. Te dwie dekady to stosunkowo krótki czas, a mimo to kraj zdążył w tym czasie przejść z białego, homogenicznego i katolickiego społeczeństwa w kosmopolityczne i zlaicyzowane. Drastycznie spadła jakość życia (a także siła nabywcza pieniądza) i to także autochtonom. Kiedyś Irlandki nie spojrzałyby nawet na pracę sprzątaczki - teraz widzę coraz więcej ogłoszeń, w których same oferują te usługi. Koszt życia wzrósł (co najmniej) dwukrotnie, natomiast minimalna stawka godzinna nie. Pojawił się kryzys na rynku nieruchomości - kiedyś w moim mieście można było przebierać w lokalach do wynajęcia. Dziś jest albo jedna sztuka, albo nie ma nic (jak parę dni temu). Jeśli jest coś dostępnego, właściciel urządza casting. Nie wspominając o cenie. Wynajem tego samego domu kosztuje dziś ponad dwa razy tyle, co kiedyś. Niegdyś trzypokojowy kosztował 800 euro, teraz nawet 2000. Długo by wymieniać. Już sam fakt, że w przeciągu tych kilkunastu lat populacja kraju wzrosła dwukrotnie jest ogromną zmianą samą w sobie.
OdpowiedzUsuńAch, no i zapomniałabym - nadmiar imigrantów zaczyna wychodzić "lokalsom" bokiem, toteż z łatwością można zauważyć wzrost nastrojów antyimigranckich.
Moi znajomi (kładący nacisk na porządną edukację dzieci) faktycznie zapisywali je do szkół średnich z kilkuletnim wyprzedzeniem.
Przedszkola rzeczywiście są drogie, kosztują niemal tyle, ile opiekunka dla dziecka, w wielu przypadkach więc kobiety, które miały niskie zarobki, rezygnowały z pracy i zostawały pełnoetatowymi matkami i opiekunkami ogniska domowego.
Reasumując, nie mówię, że każdemu spadł poziom życia, bo sama też mam znacznie lepszą sytuację finansową teraz, niż miałam w 2006 roku, jednak ogólnie rzecz biorąc życie w Irlandii znacznie się pogorszyło. W Polsce zaś - jak słusznie zanotowałeś - mnóstwo aspektów życia uległo poprawie, i choć również jest tam drogo, wielu Polaków hurtowo "zjeżdża" do ojczyzny, albo planuje to zrobić w najbliższym czasie.
Pozdrawiam z mojego zamglonego skrawka Irlandii :)
Muszę skorygować swój błąd, bo myślałam o czym innym, a napisałam coś zupełnie innego - totalną bzdurę. Populacja kraju nie wzrosła dwukrotnie, powiększyła się o milion. Całą resztę swojej wypowiedzi podtrzymuję - zaświadczam, że powiedziałam prawdę, całą prawdę i tylko prawdę ;)
OdpowiedzUsuńNiestety ciezko jest tez jesli chodzi o prace. Niby bezrobocie jest niskie a o proste prace sa castingi jakby to byly pozycje manadzerskie. Panuje tutaj cicha dyskryminacja, imigranci sa zawsze z wyzszoscia traktowani, nawet jak to jest wyzszosc ukryta pod milym usmiechem. Ponadto panuje kumoterstwo. Osobiscie bardzo bym sie na Panstwa miejscu zastanowila jaka przyszlosc by Wam sie Panstwu marzyla dla Pana syna. Czy mokre od deszczu irlandzkie poczucie beznadziejnosci, czy jednak dynamicznie rozwijajacy sie Krakow ze swoimi problemami.Jezeli chodzi o angielski moga Panstwo do syna mowic ciagle po angielsku i tez sie go nauczy bez laski i nie laski Irlandczykow.
OdpowiedzUsuńIrlandia niestety zawsze była zacofana. Jedna rzecz PKB a inna to realia. Nie mogłem uwierzyć 20 lat temu jak powszechny była tam czek w użyciu przy transakcjach płatniczych. W Polsce wszyscy płacili przelewem w firmach a tam ciągle rozliczenia szły czekiem np. wages. Infrastrutura również nie zachwyca.
OdpowiedzUsuń