Strony

sobota, 16 listopada 2024

119 i 120 Warsztaty z My Little Craft World

W sobotę, 16 listopada b.r., My Little Craft World /a więc Agnieszka i ja ;-)/ zaprosiło wszystkie dzieci na kolejne warsztaty kreatywne, które odbyły się w Polskiej Szkole w Cork. Tym razem jednego dnia obyły się dwa zajęcia: patriotyczne i bożonarodzeniowe. Na tych pierwszych dzieci poznały sylwetkę Józefa Piłsudskiego, jego biografię i rolę jaką odegrał w odzyskaniu przez Polskę niepodległości. Mali artyści ozdobili wycięte z drewna podobizny orła białego, oraz dzieci z polską flagą. Na koniec zajęć, każdy z uczestników otrzymał książeczkę z serii Klub Małego Patrioty. Z kolei na warsztatach bożonarodzeniowych, dzieci wykonały swoją bombkę na choinkę. Oczywiście, Patryczek jak zwykle również brał udział w zajęciach ;-) Na YT można zobaczyć filmik z tych zajęć: LINK.

Poniżej uczestnicy zajęć patriotycznych i bożonarodzeniowych:


piątek, 15 listopada 2024

Lekcje capoeiry

Zapisaliśmy Patryczka na lekcje capoeiry, brazylijskiej sztuki walki. Chcieliśmy go zapisać na jiu-jitsu, którego sala treningowa jest niedaleko naszego domu, ale przyjmują tam dzieci dopiero od 5,5 roku życia. Natomiast na tę capoeirę, minimalny wiek to ledwie 3 lata. Chcemy żeby chodził na jakieś zajęcia sportowe, wiadomo że w tym wieku nie będą to żadne techniki walki, tylko bardziej zabawa i ćwiczenia ogólnorozwojowe. Oprócz sportu, chcemy żeby też miał kontakt z innymi dziećmi, poza przedszkolem, a tym samym jak najszybciej opanował język. Zajęcia są 2 razy w tygodniu po pół godziny. Byliśmy już kilka razu, Patryczkowi się podoba ;-)

/Powyżej: Patryczek ze swoją Nauczycielką/

niedziela, 10 listopada 2024

Irlandia: to nie jest kraj dla małych dzieci

Przez ostatnie dwa lata, z powodu ważnych dla nas spraw rodzinnych, zdecydowaną większość czasu spędziliśmy z żoną w Polsce. Zamieszkaliśmy w Krakowie, tam też mieszkaliśmy przed wyjazdem do Irlandii. Do krakowskiego przedszkola poszedł nasz syn, Patryk. Niespełna miesiąc temu wróciliśmy na Zieloną Wyspę, próbując z powrotem wtopić się w irlandzką rzeczywistość. Idzie nam to, nie ukrywam, z oporami. 

Kiedy dwadzieścia lat temu opuszczaliśmy kRAJ, Polska, rządzona wtedy przez lewicową koalicję SLD-UP, była obrazem nędzy i rozpaczy. Pracy nie było, a w takim Krakowie, z wyłączeniem może ściśle turystycznych miejsc, można było śmiało kręcić filmy wojenne, bez konieczności kosztownej scenografii. Urzędnicy chamscy, na osiedlach mnóstwo patologii, policja jak zwykle bezradna. Irlandia, w porównaniu z Polską AD 2004, to była zupełnie inna jakość: mili, uśmiechnięci ludzie, przyjaźni i pomocni urzędnicy, sporo ofert pracy za dobre wynagrodzenie, tanie mieszkania. I przede wszystkim: poczucie wolności. Wiedziałeś, że jeżeli nie robisz nic złego, to nic ci nie grozi. W Polsce można było wtedy wpaść w tarapaty dosłownie "za niewinność", tutaj mogłeś na oczach policjanta przechodzić na czerwonym świetle, czy nawet pić piwo na ławce. Wiem, że to drobnostki, ale z takich drobnostek składa się w końcu całe życie.

Minęło dwadzieścia lat, rządy lewicy odeszły w niepamięć. Szkoda, że wyborcy mają pamięć złotej rybki, wskutek czego co niektórzy towarzysze z tamtych lat, ciągle są przy władzy, zamiast zniknąć w odmęcie historii, wcześniej jednak odbywając długoletnie kary więzienia, za biedę i poniżenie, które zgotowali Rodakom. Przez te dwadzieścia lat, sporo się zmieniło w Polsce, za to niewiele zmieniło się w Irlandii, a jeżeli już, to na gorsze.

Polska dokonała naprawdę olbrzymiego skoku naprzód. Zniknęły obskurne dworce kolejowe i dziurawe drogi, urzędnicy nabrali nieco ogłady, nawet co niektórzy celnicy na lotniskach nauczyli się mówić "dzień dobry", chociaż jeszcze z mocnymi oporami im to idzie. Nagle okazało się, że jest praca, że nie można już na "śmieciówkach" płacić zdesperowanym ludziom po 3 złote na godzinę, że obywatele, mam wrażenie, odzyskali godność. Zniknęła patologia, chociaż złośliwi mówią, że to dlatego, że wyjechała na Wyspy. Jedynie policja jak była bezradna, tak bezradna jest nadal, skupiając swoją aktywność na chowaniu się po krzakach i wyłapywaniu tych, którzy na prostej drodze o świetnej widoczności pojechali odrobinę za szybko. Za to, żeby ukrócić chociażby poczynania idiotów, stwarzających realne zagrożenia na drogach, to już z reguły ich nie ma.

Polska została gruntownie odremontowana, mentalność społeczeństwa zaczęła się powoli zmieniać. Mam wrażenie, że w tym samym czasie Irlandia pozostała taka, jaka była, a autochtoni, chociaż nadal mili i uśmiechnięci, nie są już tak przyjaźnie nastawieni, jak te dwadzieścia lat temu. Piszę to jednocześnie z dumą i żalem. Dumą, że nasza Ojczyzna, chociaż jest oczywiście nadal kolonią gospodarczą dla bogatszych państw Europy, tak bardzo się zmieniła, na lepsze. Żalem, że nasza Irlandia, która wielu z nas obrało sobie za dom, stanęła w miejscu. A jak wiadomo, kto stoi w miejscu, ten się tak naprawdę cofa.

Jak wspomniałem, posłaliśmy naszego Patryczka do krakowskiego przedszkola. Bezpłatnego, publicznego, mieszczącego się w sąsiednim bloku, na dość peryferyjnym osiedlu, na którym zamieszkaliśmy. Przedszkole nowe, czynne 11 godzin, z mnóstwem atrakcji i z możliwością wielu dodatkowych zajęć: od piłki nożnej, przez taniec po naukę judo. Do tego w każdym tygodniu, a to spotkanie z leśnikiem i spacer po lesie, a to pokaz pająków, a to poznawanie tajemnic z życia pszczół itd. Do tego wyjazdy do kina i teatru, jak i spektakle organizowane na miejscu. Oraz, co równie ważne: pełne i urozmaicone wyżywienie. Wiadomo, za te atrakcje i wyżywienie trzeba zapłacić, ale nie rujnowało to kieszeni.

Po powrocie do Cork, również tutaj zapisaliśmy Patryczka do przedszkola. Najpierw jednak pierwszy zgrzyt: mieliśmy problem z wyrobieniem mu ppsn /dla czytelników spoza Irlandii: to odpowiednik naszego peselu i nipu w jednym/. W formularzu trzeba było wpisać, w jakim celu chcemy uzyskać ppsn dla dziecka? Odpowiedzieliśmy, zgodnie z prawdą, że jest wymagany w przedszkolu, jak również w celu zagwarantowania opieki medycznej. Pan Urzędnik, który już w niczym nie przypominał swoich kolegów sprzed dwóch dekad, stwierdził, że da radę zapisać dziecko zarówno do przedszkola, jak i do lekarza, bez tego numeru, więc go nam nie wyda. Ręce mi opadły, pierwszy raz się z czymś takim spotkałem. Wcześniej wydawało mi się, że wyrobienie ppsn to będzie najprostszą z rzeczy, jaką musimy zrobić, a tutaj już na "dzień dobry" taka sytuacja. Na szczęście następnego dnia dostaliśmy stosowne listy, zarówno z przedszkola, jak i od naszej Pani Doktor, że ppsn jest niezbędny. Kiedy zaniosłem te pisma, Pan Urzędnik od razu zmienił zdanie, i chyba trochę spokorniał. Po kilku dniach dostaliśmy w końcu ten numer, bez którego człowiek tak naprawdę nie istnieje w tutejszym systemie.

Przedszkole znalazłem takie najbliżej domu, były jeszcze wolne miejsca /dopiero później się przekonałem, że miałem więcej szczęścia, niż rozumu/. Poszliśmy z żoną je obejrzeć, i - jakbyśmy cofnęli się w czasie. Głęboki PRL, warunki jak w Polsce, czterdzieści lat temu. Oczywiście, panie nauczycielki przesympatyczne, ale tutaj to oczywista oczywistość. Na marginesie przytoczę historyjkę, która mi się przytrafiła: jakieś pięć lat temu pracowałem przez kilka miesięcy w pewnej małej firmie. Na stołówce jedna z dziewcząt, Irlandka, miała drobną scysję z chłopakiem, bodajże Serbem. Nie zapomnę, jak oznajmiła mu: "tutaj jest Irlandia, i wszyscy mają być dla siebie mili. A jak ci się to nie podoba, to wracaj do swojego kraju!". Prawdę pisząc, to "wracaj" było wyrażone innym, znacznie bardziej dosadnym słowem, którego nie chcę przytaczać, bo w końcu nie jesteśmy na marszu feministek. Tak to działa, jesteś w Irlandii, wszyscy są mili, i ty też masz być miły. I w większości przypadków to się sprawdza, a przynajmniej sprawdzało do niedawna.

Wracając do tego przedszkola: blisko domu, ale tylko na trzy godziny i warunki takie sobie. Postanowiliśmy sprawdzić inne w okolicy, i tutaj właśnie przekonałem się, o tym moim sporym szczęściu i małym rozumie. Wszystkie miejsca absolutnie zajęte, w tych lepszych nawet na 2-3 lata do przodu. Co prawda znajomi ostrzegali nas, że dostać tutaj miejsce w przedszkolu jest rzeczą trudną i matki zapisują dzieci, gdy te jeszcze są w ich łonie, ale nie do końca zdawaliśmy sobie z tego sprawę. Owszem, mieszkamy tutaj od dwudziestu lat, ale pewne tematy nie były nam znane, ot co.

Nie zrozumcie mnie źle: są w Irlandii przedszkola otwarte dłużej, ale po pierwsze pobyt w nich kosztuje tyle, że stawia pod znakiem zapytania sens pracy rodzica, po drugie, zapisać do nich dziecko trzeba ze sporym wyprzedzeniem. Niemniej o takich fanaberiach, jak bezpłatne przedszkole czynne od 7:00 do 18:00, jak to mieliśmy w Krakowie, można zapomnieć. Te trzy bezpłatne godziny, do których każde dziecko ma prawo, wynika z tzw. ECCE, programu bezpłatnej opieki i edukacji przedszkolnej, która obejmuje dzieci do dwóch lat przed rozpoczęciem szkoły podstawowej. Później, gdy dziecko już pójdzie do szkoły, powinno być nieco lepiej, bo są organizowane miejsca, gdzie uczeń może przyjść przed szkołą czy zostać po szkole, jeżeli rodzice w tym czasie pracują, ale też nie jest z tym wcale tak różowo. Niemniej okres przedszkolny, to droga przez mękę. 

Zaczynam się zastanawiać, czy to jest dobry kraj dla ludzi z dziećmi? Owszem, nie najgorzej się tu żyje samemu, jeszcze lepiej w parze, ale gdy pojawiają się dzieci, ludzie muszą się naprawdę nagimnastykować, żeby sprostać temu wyzwaniu. Pytaliśmy znajomych, jak sobie dawali czy nadal dają radę? Jedni ściągali z Polski babcie, drudzy oddawali swoją wypłatę opiekunkom do dzieci, jeszcze inni zwalniali się niemal codziennie z pracy 2-3 godziny wcześniej lub przychodzili później, za co oczywiście nikt im nie zapłacił, żeby zawieźć lub odebrać swoją latorośl. Co rodzina, to inna historia, chociaż najczęściej był to system łączony: babcia + opiekunka + bezpłatny urlop. Byli też tacy, którzy próbowali to pogodzić, pracując na różne zmiany. Tyle tylko, że wtedy praktycznie się nie widzieli, i kilka takich związków po prostu nie przetrwało, być może z tego właśnie powodu.

Kolejna drobna, ale jak istotna rzecz: dowiedziałem się, że kilka razy w roku potrafią zamknąć te przedszkola nawet na tydzień, albo i dłużej. Pierwszy raz się z tym zetknąłem w "moim" przedszkolu już w okresie Halloween: obchodzą je tak hucznie, że zamykają na tydzień, na przełomie października/listopada. Co wtedy z dziećmi, z kim zostaną w domu? W sumie te trzy godziny dziennie to i tak ledwie starcza na drobne zakupy, szybkie porządki i może ugotowanie obiadu. O pracy - można zapomnieć. Chyba że jest babcia. Babcia to skarb Proszę Państwa, na wagę złota, wyrażoną w euro.

Dalej: takie proste rzeczy, jak place zabaw. Wcześniej ich w ogóle nie zauważałem, teraz jest to dla mnie najważniejsze miejsce w każdej okolicy. W Krakowie, na jak wspomniałem peryferyjnym osiedlu, nieopodal bloku miałem dwa do wyboru: jeden tuż za rogiem, drugi w odległości 5-minutowego spacerku. W Corku, który jest swego rodzaju odpowiednikiem Krakowa w Irlandii, najbliższe mam oddalone o 20 minut marszu i to ostro pod górkę. Oczywiście, w drugą stronę jest z górki, ale to też żadna frajda.

No nic, nie my pierwsi mamy dziecko w Irlandii, dali sobie radę Rodacy przed nami, damy radę i my. Chociaż prawdę pisząc, zdumiony jestem, że ten system tak działa, myślałem, że pod tym kątem jest znacznie lepiej, tym bardziej że Irlandczycy raczej są znani z wielodzietnych rodzin.

A Patryczek? Na razie zadowolony, do przedszkola chętnie chodzi, zaczyna posługiwać się angielskimi słówkami, chociaż ledwie zaczął płynnie mówić po polsku. Dziecko języki obce chłonie jak gąbka, warto, żeby wykorzystał ten czas. Jednocześnie wieczorami odrabia "zadania", jakie ma w książeczce z polskiego przedszkola, żeby nie odstawał od swoich rówieśników w kRAJu, bo sami jeszcze nie wiemy, gdzie rzuci nas Los.

I z takiego rozstaju życiowych dróg, serdecznie Państwa pozdrawiam, życząc udanych wyborów. Tych życiowych, przede wszystkim.

środa, 6 listopada 2024

Killarney Pumpkin Farm

Wybraliśmy się do Killarney Pumpkin Farm, farmę dyń nieopodal Killarney. Był labirynt z kukurydzy, chatka czarownicy, zabawy z wodą, zjeżdżalnia wykonana z dwóch rur przemysłowych, itp., itd. Generalnie: było ciekawie i mocno halloweenowo, ale Patryczkowi bardzo się podobało ;-) Dla porównania - zapraszam do obejrzenia moich wpisów z farmy dyń w Modlnicy: LINK.

Poniżej - kilka zdjęć, filmik z farmy można zobaczyć na moim YT: LINK.










niedziela, 3 listopada 2024

4 urodziny Patryczka - w Kool Kidz Korner

Po urodzinach Patryczka w przedszkolu i w domu, czas na urodziny w lokalu. Tym razem - w sali zabaw Kool Kidz Korner. Super spotkanie, Patryczek dostał górę prezentów, a każdy z Gości - m.in. pamiątkową karteczkę z różnymi drobiazgami. Był oczywiście pyszny tort, samodzielnie przygotowany przez Agnieszkę ;-)

Poniżej - kilka zdjęć, filmik z tego wydarzenia można zobaczyć na moim YT: LINK.



piątek, 1 listopada 2024

53

Jak co roku: Dzień Wszystkich Świętych, a więc moje urodziny. W tym roku, na moją prośbę, Agnieszka zrobiła dla mnie tort... owocowy ;-)

/Powyżej: Agnieszka z owocowym tortem/

czwartek, 31 października 2024

Bal Wszystkich Świętych w Ballincollig

Wybraliśmy się z Patryczkiem na Bal Wszystkich Świętych, organizowany przez Duszpasterstwo Polskie w Cork. Był poczęstunek, sporo zabawy i zadań dla dzieci. Pierwszy taki bal w Cork odbył się już 10 lat temu: LINK.

Poniżej - kilka zdjęć, filmik z tego wydarzenia można zobaczyć na moim YT: LINK.





środa, 30 października 2024

4 urodziny Patryczka - w domu

Po urodzinach Patryczka w przedszkolu, czas na świętowanie w domu. Teraz tylko w naszym gronie, czyli Patryczek, Agnieszka i ja, ale - to nie koniec, bo za kilka dni spotkamy się w większej grupie i w innym miejscu, żeby jeszcze raz świętować Jego urodziny ;-) A dzisiaj Patryczek dostał balonika, tort - i całą torbę prezentów.

/Powyżej: Patryczek w domu/

niedziela, 27 października 2024

Spotkanie modlitewno - integracyjne, irlandzko - polskie

Dzisiaj Ojcowie Sercanie z Sacred Heart w Cork zaprosili naszą polską wspólnotę na spotkanie modlitewno - integracyjne, irlandzko - polskie. Była wspólna Eucharystia, a także występy polskiej młodzieży, wspólne śpiewanie i prezentacja polskiej kuchni.

Poniżej kilka zdjęć, filmik z tego wydarzenia można zobaczyć na moim YT: LINK.






piątek, 25 października 2024

4 urodziny Patryczka - w przedszkolu

Patryczek w przyszłym tygodniu będzie świętował swoje 4 urodziny. Właściwą imprezę będzie miał później, ale dzisiaj /bo w przyszłym tygodniu przedszkole będzie nieczynne/ podaliśmy do przedszkola tort i sporo innych smakołyków, żeby dzieci odśpiewały mu "100 lat!". A właściwie: "Happy birthday" ;-) Sam tort oczywiście w kształcie Spidermana, obecnie ulubionego superbohatera Patryczka.

/Powyżej: Patryczek w przedszkolu/

poniedziałek, 21 października 2024

Groundwork: Climate awareness in the UCC Art Collection

Od 29 marca do 3 listopada b.r. w Glucksman Gallery w Cork ma miejsce m.in. wystawa "Groundwork: Climate awareness in the UCC Art Collection". Główny temat, to ekologia i zmiany w środowisku i klimacie.

/Powyżej: fragment wystawy/

czwartek, 17 października 2024

Patryczek odrabia lekcje

Patryczek chodzi już do irlandzkiego przedszkola, i póki co jest bardzo zadowolony. Ale, ponieważ różnie może nam się jeszcze ułożyć, jednocześnie "odrabia lekcje" z książeczki którą miał w polskim przedszkolu, tak żeby przyswajał tę samą wiedzę co jego koleżanki i koledzy w Polsce.

/Powyżej: Patryczek "odrabia lekcje" pod nadzorem Agnieszki ;-)/

środa, 16 października 2024

Halloweenowa choinka

Poszliśmy do Lidla na zakupy, a tam, zaskoczenie: choinka /a przypomnę, mamy 16 października/, tyle że ubrana w halloweenowe ozdoby, a zamiast gwiazdki na szczycie drzewka, założono tam kapelusz wiedźmy. Oto jak Irlandczycy połączyli sobie dwie tradycje. Idę o zakład, że zaraz po Halloween, choinkę rozbiorą i ubiorą raz jeszcze, tym razem już w świąteczne ozdoby. Swoją drogą, już widziałem w sprzedaży tutejsze ciasta świąteczne ;-)

/Powyżej: halloweenowa choinka/

wtorek, 15 października 2024

Prawda ekranu i piramidalne biznesy

"Jest prawda czasu i jest prawda ekranu" – twierdził Zagajny, reżyser "Ostatniej paróweczki Hrabiego Barry Kenta" w filmie Miś. Od premiery tej komedii minęło ponad 40 lat, ale film stał się kultowy, ze względu na swoją ponadczasowość. Nadal mamy prawdę czasu i prawdę ekranu, przynajmniej tego w naszych smartfonach, tyle że sami reżyserujemy swoje własne filmy, choćby w postaci instagramowych rolek, z nami w roli głównej.

Życie w realu w większości przypadków mocno różni się od tego na social mediach, o czym doskonale wiedzą na przykład działacze polonijni w Irlandii, którzy niejednokrotnie tworzą fikcję aktywnej działalności na rzecz swoich Rodaków, gdy w rzeczywistości prawda czasu jest zupełnie inna. Takie fikcje są jeszcze stosunkowo niegroźne, co najwyżej "uśmiechnięta Polska" straci kolejne kilkaset tysięcy euro na wspieranie projektów zbędnych i niepotrzebnych, którymi, poza wspomnianymi działaczami, pies z kulawą nogą się nie interesuje, chociaż w sprawozdaniach słanych do ambasady, zawsze jest odtrąbiony pełny sukces. Wiadomo, że cudze pieniądze wydaje się łatwo, a rotacyjni dyplomaci na Zielonej Wyspie chyba jeszcze nie wiedzą, że istnieją granice absurdu.

Znacznie gorsi są twórcy przeróżnych "prawd ekranu", którzy obiecują łatwe i dostatnie życie, które czeka tuż za rogiem. Ostatnio nastąpił prawdziwy wysyp takich ofert i powoli staje się to plagą. Oto wystarczy smartfon i wykupienie subskrypcji w tej czy innej "globalnej platformie inwestycyjnej", świadczącej "usługi edukacyjne". Coraz więcej młodych ludzi się na to nabiera, bo kto nie chciałby żyć lekko i przyjemnie, spędzać czas na podróżach, a to wszystko opłacać zyskami generowanymi z "inwestycji na rynkach finansowych", na które poświęca się co najwyżej 1-2 godziny dziennie, klikając w ekran smartfona? Oczywiście, wszystko to pic na wodę i fotomontaż, otrzeźwienie przychodzi w ciągu co najwyżej dwóch lat, gdy ludzie zrozumieją, że z tego "piniendzy nie ma i nie będzie". Do tego czasu, miesiąc miodowy trwa, uczestnicy piramidy wciągają w to kolejne osoby, bo tylko z rekrutacji następnych naiwnych można mieć jakikolwiek niewielki zysk, i sami przed sobą udają, że osiągnęli jakiś sukces.

Gdy spojrzy się na instagramowe fotki takich ludzi, to widzimy, że jeżdżą drogimi samochodami, spędzają nieustające wakacje w egzotycznych krajach, na przegubach mają drogie zegarki. Tyle że samochody są najczęściej z wypożyczalni, na egzotyczne wakacje jadą w 15 osób, wynajmując najtańszy apartament, a następnie godzinami kręcą filmiki, które będą wrzucali przez kolejne pół roku. O zegarkach się nie wypowiadam, bo każdy, kto potrafi łączyć kropki, już wie, skąd i za ile te chronometry. Po co tacy młodzi ludzie roztaczają wokół siebie atmosferę rzekomego bogactwa? Cel jest jeden: żeby zwabić kolejnych, bez których piramida się zawali.

Prawda jest taka, że pieniądze lubią ciszę, i ktoś, kto jest naprawdę bogaty, raczej się z tym nie afiszuje. Wiadomo, że im więcej masz, tym bardziej wzrasta prawdopodobieństwo, że znajdą się chętni, żebyś się z nimi podzielił. Pół biedy, jeżeli jest to tylko urząd skarbowy, który poprosi cię o wyjaśnienie, dlaczego twoje bogate instagramowe życie nie znajduje odzwierciedlenia w deklaracjach podatkowych? Tak, proszę Państwa, coraz częściej docierają sygnały, że skarbówka już umie w socjal media. Gorzej, gdy wieczorową porą odwiedzi cię kilku silnych panów, którzy łamaną polszczyzną poproszą o zapłatę za "ochronę" tak bogatej persony, a w przypadku odmowy, złożą propozycję nie do odrzucenia, w postaci wypicia szklanki wrzątku. Ale spokojnie, takich instagramowych biznesmenów nikt nie porywa dla okupu, bo nawet bandziory nie wierzą w bajki o złotych górach, zakopanych gdzieś w internecie.

Kiedy przychodzi otrzeźwienie, z reguły rodzina i przyjaciele zdążyli już się odsunąć od takiego wirtualnego milionera, który naopowiadał im, że przegrali życie, bo co rano odbijają kartę w fabryce sztucznych kwiatów w Irlandii. Wtedy chyłkiem znikają z social mediów i z podkulonym ogonem wracają do pracy w McDonald's, która przecież nie jest niczym złym.

Żeby nie było: ja nie twierdzę, że nie da się robić "biznesu online". Da się, ba, sam to robię w swojej mikroskali, chociażby pisząc i przesyłając online ten felieton do MiRa, w którym był pierwotnie opublikowany. Wykonałem online jakąś pracę, czy może bardziej usługę, otrzymałem za to wynagrodzenie. Jak najbardziej istnieją całkowicie internetowe biznesy, jak chociażby księgarnie z e-bookami, gdzie handluje się czymś, co istnieje tylko w cyfrowej postaci i co można kopiować nieograniczoną ilość razy, wskutek czego magazyny takiej firmy zawsze będą pełne. Nie twierdzę też, że nie da się zarabiać na giełdowych inwestycjach czy nawet handlu kryptowalutami, bo da się, mając odpowiednią wiedzę i kapitał i niejedna fortuna tak powstała.

Słowo klucz, to: wiedza - i kapitał. Tymczasem zwerbowani uczestnicy piramidalnych internetowych platform "edukacyjno-inwestycyjnych", z reguły nie mają ani jednego, ani tym bardziej drugiego. Zazwyczaj to bardzo młodzi ludzie, którymi najłatwiej manipulować. Ich szkolenia, to w zdecydowanej większości motywacyjne slogany, umiejące im jednak zrobić sieczkę w głowie. Kiedy wmówi im się, że są lepsi od takich dziadersów jak ich rodzice, i już za chwilę odnajdą Świętego Graala, są gotowi naprawdę wszystko rzucić na jedną szalę i za pomocą "marketingu sieciowego, inwestować na globalnych rynkach finansowych". Tak, wiem, jak głupio to brzmi, ale są tacy, którzy w to wierzą.

Pół biedy, kiedy tylko porzucą, załatwioną im przez mamę i tatę, posadę pakowacza we wspomnianej fabryce sztucznych kwiatów. Gorzej, gdy oślepieni blaskiem nadchodzącego sukcesu i omamieni obietnicami swoich "edukatorów", zdążą poważnie się zadłużyć w tej czy innej instytucji, działającej na granicy prawa, lub w ogóle poza prawem. Konsekwencje takich decyzji będą się ciągnęły latami, a może być jeszcze gorzej. Nawet w takiej wiecznie Zielonej Irlandii są osoby, które chętnie pożyczą pieniądze, nie pytając na co, ale niech nikomu nie przyjdzie do głowy, żeby ich z nawiązką nie zwrócić. Nawet ewakuacja do Polski, może na niewiele się zdać.

Gdy kończy się Sen o Warszawie, zaczyna się Sen o Dolinie, z proroczym: "znowu w życiu mi nie wyszło, sam wiem że zbyt późno jest, by zaczynać wszystko znów. Znowu szarych dni pagóry, znów codziennych rzeczy las"... Oczywiście wtedy wkraczają przywoływani już "edukatorzy", którzy tłumaczą, że "to tylko twoja wina, bo miałeś niewłaściwe nastawienie. Patrz, innym się udało, mają drogie samochody i zegarki i są na nieustających wakacjach". Tyle tylko, że ty już wiesz, skąd te samochody i jak wyglądają te wakacje. O zegarkach znowu nie będę się wypowiadał...

Jak to pisał mój ulubiony Kohelet: "Jeśli jest coś, o czym by się rzekło: «Patrz, to coś nowego» - to już to było w czasach, które były przed nami". Tego typu biznesy "online" istniały już wiele lat przed internetem, tyle że wtedy nazywano to chałupnictwem. Tak, wiem, zbyt duże uproszczenie, ale schemat ten sam: chodziło o to, żeby zarabiać z domu, nie posiadając stałego etatu. Jeszcze w latach 80. ub.w. faktycznie takie oferty były: prywatni producenci sami robiąc coś mniej lub bardziej chałupniczo, zlecali np. nasączanie tuszem wkładów we flamastrach, szycie odzieży, i takie tam.

W latach 90. ub.w. jeszcze chałupniczo przepisywano na przykład teksty na maszynie do pisania, czy później - komputerze. Pamiętają to tacy matuzaleni jak ja, piszący w tym czasie swoje prace magisterskie. Później, było już znacznie gorzej. Prawdziwych ofert pracy domowej już praktycznie nie było, za to pełną parą weszły do Polski przeróżne mml-owe firmy, bardziej skupione na werbowaniu kolejnych członków, opłacających co miesiąc swoje uczestnictwo w tym czy innym programie, wydający pieniądze na szkolenia, spotkania, książki i płyty motywacyjne, rozprowadzane przez organizację, niż na rzeczywistej sprzedaży produktów, które nie były dostępne w sklepach, za to kosztowały trzy razy więcej, niż ich odpowiedniki z najbardziej znanych globalnych marek. Teraz gdy wszyscy już od dobrych 20 lat mamy internet, doszło do fuzji dawnego chałupnictwa i mml, gdy już nawet żaden realny produkt nie jest potrzebny.

Sam kilka razy byłem zapraszany do takich mml-owych przedsięwzięć. Za każdym razem przez osoby, które znałem wcześniej i byłem pewien, że są trochę mądrzejsze. Schemat był zawsze ten sam: zaproszenie do kawiarni, rysowanie słupków i wykresów, przekonywanie o wyjątkowych i fantastycznych produktach, nigdzie indziej nie dostępnych, wizja szybkiego i łatwego zysku. Później dochodziło do płacenia za herbatę i żaden z tych mml-owych biznesmenów nie miał pieniędzy, więc standardowo płaciłem za wszystkich. Jakie to firmy? A różne, od dystrybuujących witaminy i detergenty, po soki, co to wszystkie choroby leczyły, łącznie z rakiem. Dzięki Panu Bogu Najwyższemu, nigdy mamona nie oślepiła mnie na tyle, żebym uwierzył w te bzdury, a tym bardziej kogoś w to wciągnął. Jestem człowiekiem starszej daty i wierzę w to, że są tylko dwie płcie a bogactwo bierze się z pracy. No, chyba że z dziedzictwa, ale w bajki o bogatej, chociaż nie znanej do tej pory krewnej, umierającej gdzieś za granicą i chcącej przekazać Wam majątek, o czym donosi z podejrzanego mejla jej "prawnik", sugerowałbym raczej nie wierzyć.

Pamiętajmy też, że jak mówi stare polskie przysłowie: kto chce się wzbogacić w tydzień, tego powieszą w ciągu roku. Pozostaje irlandzka fabryka sztucznych kwiatów, w której naprawdę nie jest źle, o ile nie pracuje z Wami zbyt wielu Rodaków, którym włączyło się współzawodnictwo pracy, i jeden przed drugim chcą się wykazać, jak szybko wyrobią i o ile przekroczą target. Irlandzki pan oczywiście poklepie po ramieniu, a ich dzisiejszy rekord uczyni waszą jutrzejszą normą.

Dlatego, jeżeli marzysz o własnym biznesie, to zrób go, ale z głową. Najpierw warto dokształcić się w danej dziedzinie, później zarobić i odłożyć na to trochę pieniędzy, pamiętając też, że zyski nie pojawią się od razu i że możesz je w całości stracić, co w ciągu roku spotyka średnio nawet 4 na 5 nowych biznesów. Ważne też, żebyś robił to, co lubisz i na czym się naprawdę znasz, wtedy twoja szansa na sukces zdecydowanie wzrasta. Bylebyś nie kpił z tych, którzy wstają co rano, żeby podbijać kartę w fabryce sztucznych kwiatów. Oni być może bardziej cenią sobie święty spokój, którego ty, jako prowadzący własny biznes, szybko nie zaznasz. Jak to swego czasu rapowała Paktofonika: "wszystko ma swoje priorytety, niestety, wszystko ma swoje wady, zalety, hierarchia wartości, obowiązki, przyjemności"...

niedziela, 13 października 2024

Zabawa dla dzieci, Patryczek na scenie

Wybraliśmy się na przedstawienie dla dzieci, które miało miejsce w Community Sports Hall w Glanmire, k. Cork. Występowały w nim postacie z bajek /Świnka Pepe, Psi Patrol, Spiderman, itp.,/ ale również dinozaury i - Charlie Chaplin. Ten ostatni zaprosił Patryczka na scenę i razem z nim prowadził swój pokaz ;-)

Poniżej - kilka zdjęć, filmik z tego wydarzenia można zobaczyć na moim YT: LINK.





poniedziałek, 7 października 2024

Pierwszy dzień Patryczka w irlandzkim przedszkolu

Dwa tygodnie temu Patryczek po raz ostatni poszedł do przedszkola w Polsce, a dzisiaj  był jego pierwszy dzień w przedszkolu irlandzkim. Wyszedł bardzo zadowolony, jeszcze w trakcie zajęć dostaliśmy od Pani Przedszkolanki jego zdjęcie z uśmiechniętą buzią, więc można by rzec, że aklimatyzacja poszła błyskawicznie. Zobaczymy, jak będzie dalej. My, nie ukrywam, też byliśmy bardzo przejęci, chociaż już nie tak zestresowani jak wtedy, gdy szedł po raz pierwszy do przedszkola w Krakowie: LINK.

/Powyżej: Agnieszka z Patryczkiem po wyjściu z przedszkola/

niedziela, 6 października 2024

Wracamy do irlandzkiej rzeczywistości

Minęło już prawie 2-tygodnie od naszego powrotu do Cork, powoli wtapiamy się z powrotem w irlandzką rzeczywistość, chociaż, po tych praktycznie dwóch latach pobytu w Polsce, który to pobyt wymusiło na nas załatwianie naszych Bardzo Ważnych Spraw, mamy poważne wątpliwości, czy to nie czas na koniec irlandzkiej przygody? Zobaczymy. Na razie ogarniamy podstawowe sprawy urzędowe, z przedszkolem Patryczka na czele. Jutro po raz pierwszy do niego pójdzie, zobaczymy jak sobie da radę, ale - ostatni rok chodził do polskiego przedszkola, oprócz tego bardzo dbaliśmy żeby miał kontakt z innymi dziećmi, więc - nie powinno być źle. Póki co - jesteśmy na placu zabaw w Ballincollig ;-)

/Powyżej: Agnieszka i ja, wyjątkowo zabrakło Patryczka, był pochłonięty ważniejszymi rzeczami ;-)/

sobota, 5 października 2024

Kool Kidz Korner w Monkstown

Pogoda niezmiennie deszczowa, więc wybraliśmy się do Kool Kidz Korner w Monkstown, gdzie spotkaliśmy się z naszymi przyjaciółmi, Sandrą i Rafałem. Świetne miejsce, również pod kątem zorganizowania urodzin dla dzieci.

/Powyżej: w Kool Kidz Korner/

poniedziałek, 30 września 2024

Urodziny ks. Rafała

Po wczorajszej Mszy Świętej, na którą po długiej przerwie spowodowanej pobytem w Polsce wybraliśmy się do "polskiego" kościoła oo. Augustianów, wszyscy wierni zostali zaproszeni na poczęstunek, z okazji urodzi i jednocześnie imienin ks. Rafała. Było odśpiewane "100 lat!", był tort i życzenia, oraz okazja do spotkania z dawno nie widzianymi znajomymi ;-)

Swoją drogą, obchodzenie urodzin i imienin tego samego dnia, było niegdyś bardziej powszechnie spotykane. Mówiło się, że "dziecko przynosi sobie imię", czyli nadawano dziecku takie imię, jakie akurat tego dnia obchodził dany święty.

/Powyżej: urodziny ks. Rafała/

niedziela, 29 września 2024

Monkey Maze w Glanmire

Znowu pada, więc tym razem wybraliśmy się do Monkey Maze, sporej sali zabaw pod dachem, znajdującej w Glanmire. Trzeba przyznać, że Irlandczycy to jednak mistrzowie marketingu, reklamują ją jako "największy w Europie kryty ośrodek rekreacyjny". Owszem, jest duży, ale nie przesadzajmy, jak mówią ogrodnicy ;-)

Poniżej - Monkey Maze:


sobota, 28 września 2024

Works from Stock

Od 27.09 do 17.10 b.r. w Lavit Gallery ma miejsce wystawa "Works from Stock". Przekrojowa wystawa, szereg prac, wielu artystów - tych znanych lub obiecujących.

/Powyżej: fragment wystawy/

piątek, 27 września 2024

Planet Cork

Ponieważ ciągle pada, a Patryczek jeszcze nie chodzi do przedszkola, wynajdujemy miejsca gdzie mógłby się bawić pod dachem. Wczoraj byliśmy w Little Rebels, dzisiaj poszliśmy do Planet Cork. Również jest tam "małpi gaj", dmuchane zamki czy mini boisko do gry w piłkę, ale również sporo automatów dla dzieci.

Poniżej: kilka zdjęć:




czwartek, 26 września 2024

Akumulator, irlandzki telefon i ppsn

Wróciliśmy do Cork. Na początek przyziemne sprawy: drobna, to rozładowany akumulator w aucie/pomimo że odpalałem je co miesiąc, gdy tu zaglądałem/. Poważniejsza, to Vodafone wyłączył Agnieszce numer, bo nie doładowała swojego irlandzkiego telefonu przez ponad 6-mcy. Z tym pierwszym problemem poradziliśmy sobie z pomocą swoistego powerbanku, z tym drugim pomógł telefon na infolinię. Numer wyłączyli chyba raptem 1-2 tygodnie temu, więc jeszcze dało się go przywrócić.

Poszliśmy do urzędu, żeby wyrobić PPSN /odpowiednik polskiego pesel-u i nip-u w jednym/ dla Patryczka. Myślałem, że to będzie formalność, tymczasem - spotkaliśmy się z odmową. Na formularzu trzeba było wpisać powody, dla których chcemy ten numer. Przede wszystkim wymagali go w przedszkolu, które właśnie również załatwiamy, dodaliśmy też, że w celu opieki medycznej. Pan Urzędnik stwierdził, że obydwa te powody nie są istotne, bo da się korzystać z lekarskich wizyt bez tego numeru, jak również nie powinno być problemów z zapisaniem do przedszkola/szkoły. Pomógł list z przedszkola, w którym jego kierowniczka stwierdziła, że jest on absolutnie niezbędny.

Poza tym, z powrotem powoli się aklimatyzujemy, tym bardziej, że różnice pogodowe ogromne: w Polsce wyjątkowo słonecznie i ciepło , tutaj wyjątkowo deszczowo i zimno ;-)

środa, 25 września 2024

80 wizyta w Polsce /21/: filmik z pobytu w Polsce

Zapraszam do obejrzenia na YT mojego filmiku z kolejnego wyjazdu do Polski: LINK.

wtorek, 24 września 2024

80 wizyta w Polsce /20/: wracamy z Krakowa do Cork, razem z Patryczkiem

Czas na powrót do Cork. Przez ostatnie dwa lata załatwialiśmy swoje Bardzo Ważne Sprawy, które wymagały od nas praktycznie stałej obecności w Polsce, ale ten czas już na szczęście dobiegł końca. Oczywiście, przez ten czas bywaliśmy w Cork, ja nawet regularnie co miesiąc żeby sprawdzić pocztę, podlać kwiatki czy odpalić auto - i generalnie zobaczyć, czy wszystko ok. z mieszkaniem które cały czas opłacaliśmy. Po tych dwóch latach wracamy, chociaż mamy wątpliwości, czy zostać w Irlandii, czy może jednak wrócić na stałe do Polski. Na razie dajemy sobie szansę, bo w końcu mieszkamy tutaj od 20 lat. Wszystko tak naprawdę będzie zależało od Patryczka i wszystko ma swoje plusy dodatnie i plusy ujemne, jak twierdził ex-prezydent, co to przeskoczył przez mur i obalił komunę. 

Tak czy owak, w końcu przylecieliśmy w trójkę. Z Krakowa przez Londyn do Cork. Patryczek bardzo dobrze zniósł lot, z którego większość i tak przespał. Jak wyglądał ten nasz powrót, można zobaczyć na filmiku na moim YT: LINK.

/Powyżej: razem na lotnisku w Cork/