Zabawa sylwestrowa za nami, przed nami całkiem nowy, Nowy Rok. Z pewnością będzie się w nim działo, zarówno na świecie, jak i w kRAJU. Jedynie w Irlandii, podejrzewam, że będzie bez zmian i ruchem jednostajnie przyśpieszonym będziemy zjeżdżali w dół. Bo tutaj, lepiej już było.
Wracając do sylwestrowej zabawy, mam nadzieję, że bawili się Państwo dobrze. Większość zapewne w gronie rodziny i przyjaciół, przed telewizorem, część na większych czy mniejszych domówkach, ale z pewnością sporo osób bawiło się na sylwestrowych imprezach, ze szczególnym uwzględnieniem tych polskich, organizowanych przez naszych Rodaków. Osobiście przerobiłem wszystko, chociaż zdarzało się i tak wylosować, że w Sylwestra trzeba było pracować, niemal do północy. Jak wspomniałem, zdarzało się i przed telewizorem, chociaż w gronie znajomych. Nie zapomnę zabawnej sytuacji z 2010 roku, kiedy to na Polsacie kątem oka oglądałem Sylwestrową Noc Przebojów. W pewnym momencie prowadzący, Krzysztof Ibisz, skierował mikrofon w stronę publiczności, licznie zgromadzonej na placu Konstytucji w Warszawie, z pytaniem: "- Ile minut pozostało jeszcze do północy?" - W ch*j! - zgodnie odkrzyknęła warszawska publiczność. No cóż, takie są uroki transmitowania imprez na żywo. Z ciekawości obejrzałem następnego dnia powtórkę, ale ten fragment już skwapliwie wycięto. Zresztą, później było już całkiem normalnie, czyli piosenki po angielsku, nawet te śpiewane przez polskie gwiazdki, stąd jedynie polsatowskie słoneczko w rogu ekranu tv oraz polskie przerywniki konferansjerów, usiłujących nakłonić ludzi do wysyłania mocno przepłaconych sms-ów, mamiąc ich szansą na wygranie samochodu, potwierdzały, że oglądam polską tv w Irlandii, a nie któryś z irlandzkich kanałów.
Tak naprawdę najważniejsze jest to, z kim świętujemy, sama forma jest już drugorzędna. Najbardziej cieszy fakt, że coraz częściej nasi Rodacy organizują te Polskie Sylwestry. W takim Corku, w którym mieszkam, szczyt przypadł na 2015 rok, kiedy były w tym mieście jednocześnie aż trzy takie polskie imprezy, organizowane w różnych miejscach przez różnych organizatorów. Później było już raczej stabilnie, czyli w każdym większym irlandzkim mieście Polski Sylwester jest, chociaż bez większego wyboru. Niemniej super, że komuś się chciało /i chce nadal/ organizować takie imprezy dla Polonii. Tak, żeby być precyzyjnym, to tych "większych miast", oczywiście przy zachowaniu miejscowej skali, jest w Irlandii zaledwie kilka.
Zasadniczo z Polonią w Irlandii, jest podobnie jak z Polonią na całym świecie: kiedy gdzieś pojawia się polska diaspora, najpierw organizuje sobie kościół, a później szkołę. Z reguły zawsze w tej właśnie kolejności. Musi być polski ksiądz i nauczyciele, uczący dzieci po polsku. Natomiast jakoś nigdy nie organizujemy sobie banków czy innych instytucji finansowych, kiepsko też jest z miejscami rozrywki. Pamiętam krótki, aczkolwiek spektakularny żywot dwóch polskich pubów w Irlandii: Zagłoby w Dublinie i Biało-Czerwonych w Corku. Oba miejsca miały potencjał, tylko klientela była z grupy tych, bez krawatów. A jak wiadomo z "Misia", klient w krawacie, jest mniej awanturujący się. Nieco lepiej, chociaż też bez szału, radzą sobie mniejsze lokale gastronomiczne prowadzone przez naszych Rodaków i serwujących m.in. dania kuchni polskiej. Warunek: nie może być w takim lokalu alkoholu, bo jeżeli jest, to zaraz pojawia się wspomniana, specyficzna polskojęzyczna klientela, bez krawata. Tacy skutecznie odstraszą innych, z rodzinami z dziećmi na czele, a sami z kolei nie wygenerują na tyle zysku, żeby komukolwiek się opłacało ciągnąć ten biznes. No niestety, dochód z wniesionej po kryjomu i lanej pod stołem wódki, z pewnością nie trafia do właściciela danego przybytku, więc jest jak jest. Jeżeli istnieje gdzieś w Irlandii polski lokal, który serwuje alkohol i jednocześnie dobrze prosperuje, to stanowi on tylko wyjątek, potwierdzający regułę.
Jak widać, kościół i szkoła na co dzień w zupełności wystarczają nam do szczęścia i pielęgnowania polskości za granicą. No, może jeszcze jakiś mały lokal, gdzie można zjeść pierogi na ciepło, ale to nie jest warunek. Wystarczy, że mamy polskie sklepy, które w przeciwieństwie do lokali gastronomicznych, radzą sobie znacznie lepiej. Nie zawsze i nie wszystkie, rzecz jasna, ale ryzyko plajty jest zdecydowanie niższe. Tyle że polskie sklepy niewiele mają wspólnego z rozrywką, szczególnie gdy się spojrzy na ceny na paragonach. No cóż, miłość do polskiej kuchni staje się coraz droższa...
Nie mamy za bardzo stałych miejsc, zapewniających nieprzerwaną rozrywkę polskiej diasporze w Irlandii, ale mamy przynajmniej okazjonalne wizyty przeróżnych artystów. Tutaj ponownie zdejmuję czapkę przed organizatorami takich wydarzeń, choćby tych najbardziej komercyjnych, bo zdaję sobie sprawę, ile trzeba włożyć czasu, energii a nierzadko i własnych środków w zorganizowanie mniejszego czy większego widowiska, choćby tylko w postaci występu kabaretu. Dzwoń, dogaduj warunki, ustalaj terminy, rezerwuj loty, hotel, salę, sprzedaj bilety a na końcu módl się, żeby nic nieprzewidzianego się nie wydarzyło i żebyś przynajmniej wyszedł na zero. Pewnie, że idzie na tym zarobić, ale można też stracić, a artystę guzik obchodzi, że bilety się nie sprzedały.
Pies tam trącał artystów, oni z reguły wiedzą, z której strony wiatr wieje i skąd im nogi wyrastają, stąd niewielkie jest ryzyko zrobienia sobie problemów. Gorzej, gdy zaprosisz postać kontrowersyjną, przynajmniej dla części tych, co to wtedy gdy rozdawali rozum, stali w kolejce po farbę do włosów. Ot, weźmy takiego Wojciecha Cejrowskiego, który do Irlandii przyjeżdżał jako stand-uper, czyli komik mający zabawić wszystkich, bez względu na wiek, i od razu deklarujący, że jego występ pozbawiony jest wszelkich wulgaryzmów. Nie wiem, czy Państwo pamiętacie, ale znalazły się tutaj na Wyspie osoby, które były gotowe zrobić wszystko, żeby jego występy się nie odbyły. Taką tutaj mamy lewoskrętną wolność słowa. Z jednej strony gardłują nam o prawie do wyboru, w kontekście zabijania nienarodzonych dzieci, z drugiej - chcą decydować, kto tutaj może zabawiać publiczność, a kto nie. Z jednej strony mówią, że przecież nie musisz zabijać dziecka, ale nie wolno ci tego zakazywać innym, z drugiej nie wpadną na to, że sami nie muszą chodzić na występ tego czy innego nielubianego przez nich artysty, ale zrobią wszystko, żebyś i ty nie mógł pójść. Niektórym peron odjechał już dawno, na szczęście coraz więcej ludzi zaczyna przecierać oczy ze zdumienia, widząc w co daliśmy się zapędzić, i nabiera odwagi, żeby głośno o tym mówić.
Wracając do szeroko pojętej polskiej rozrywki w Irlandii, nie można pominąć wspomnianej na wstępie telewizji. Oczywiście żadnej lokalnej stacji dla Polonii w Irlandii nie mamy, przynajmniej na razie, i już raczej nie będziemy mieli, bo coraz częściej miejsce tv zastępują chociażby kanały na YouTube lub innych podobnych, za to mniej cenzurowanych, mediach internetowych. Nie znam statystyk, nie wiem nawet, czy ktoś to badał, ale zdecydowana większość moich znajomych, ma polską telewizję, więc zakładam, że jest to raczej rzecz zwyczajna w naszej diasporze. Oglądamy więc to samo, co nasi Rodacy w kRAJU, często niestety tym samym ograniczając sobie dostęp do informacji o tym, co się aktualnie dzieje na tej naszej wiecznie Zielonej Wyspie.
Tak swoją drogą, z niecierpliwością czekam czy ktoś pokusi się o otworzenie kanału na wspomnianym YouTube, dedykowanego dla Polonii w Irlandii. Tylko nie rzeczy w stylu: "10 rzeczy o Irlandii, o których nie miałeś pojęcia", czy "5 irlandzkich zamków, które musisz zobaczyć ", bo tego jest akurat w nadmiarze. Chodzi o kanał, który nadawałby przynajmniej raz dziennie wiadomości o tym, co wydarzyło się na Wyspie, relacjonował ważne polonijne wydarzenia i zapewniał rozrywkę na odpowiednim poziomie. Na razie nie ma niczego takiego, więc konkurencji praktycznie żadnej, a i grupa docelowa spora. Gotowy pomysł na biznes podaję na tacy, w teorii praktycznie bezkosztowy, chociaż wymagający mnóstwo czasu i zaangażowania. Sukcesu nie gwarantuję, ale żadnego procentu od zysku również nie żądam. Pewnie gdybym miał tyle lat, ile miałem przyjeżdżając tutaj, sam bym spróbował, ale z wiekiem człowiek ceni sobie coraz bardziej święty spokój, a przy takiej medialnej pracy trzeba bardzo uważać, żeby w pogoni za dostarczeniem Rodakom godnej rozrywki, przysłowiowego rubla zarobić a cnoty nie stracić, bo najczęściej bywa to odwrotnie.
Dużo zabawy i dobrego humoru w nadchodzącym roku Państwu życzę, pozdrawiając prosto z uśmiechniętej Polski. Chociaż wydaje mi się, że coraz częściej jest to uśmiech przez łzy, i nie są to łzy szczęścia...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz