Patryczka odwiedził jego kolega, Gabryś, a że dzisiaj Tłusty Czwartek, to obydwaj Panowie pod okiem Agnieszki m.in. robili pączki, faworki i oponki ;-)
Poniżej - Agnieszka z Gabrysiem i Patryczkiem oraz gotowe wypieki:
Patryczka odwiedził jego kolega, Gabryś, a że dzisiaj Tłusty Czwartek, to obydwaj Panowie pod okiem Agnieszki m.in. robili pączki, faworki i oponki ;-)
Poniżej - Agnieszka z Gabrysiem i Patryczkiem oraz gotowe wypieki:
W wolnej chwili, których obecnie mam niewiele ;-) obejrzałem film Macieja Kawulskiego: "Jak zostałem gangsterem. Historia prawdziwa". Uczucia mam mocno mieszane.
Jest to swego rodzaju polska wersja "Chłopców z ferajny", tyle że tam główny bohater zostaje świadkiem koronnym, a "nasz" idzie tam gdzie jego miejsce, czyli do więzienia. Akcja toczy się od lat 70-tych ub.w. do czasów jak najbardziej współczesnych i opowiada historię gangstera od czasów dzieciństwa, po budowę własnego przestępczego imperium. Film ogląda się dobrze, jest sprawnie nakręcony i zagrany.
Problemem jest coś innego: to, podobnie jak przy "Psach", kolejna próba mitologizowania i uszlachetniania zwykłej patologii. "Psy" de facto wybielały sb-ków, pokazując ich jako ludzi "wiernych zasadom". Tutaj mamy postać gangusa, który nawet jak okradał, to przecież tylko bogatych, jak zabijał - to głownie złych ludzi, etc. Do tego tu i tam rozterki moralne i mniej lub bardziej niespełniona miłość.
Nie, tak nie było. Bandyci w latach 90-tych, to była gangrena tocząca nasz kraj. Ciężko pracujących ludzi mieli za "frajerów", czy wręcz - podludzi, których można było bezkarnie okraść, a często i skopać, dla rozrywki. Haracze wymuszali od wszystkich i za wszystko, zresztą, do tej pory takie próby się zdarzają. Policja w tamtym okresie, to był śmiech na sali, najczęściej sądowej, na której tych przestępców błyskawicznie uwalniano. Myślę że dopiero perspektywa rychłego wejścia Polski do UE i konieczność uporządkowania tych spraw na naszym podwórku sprawiła, że zrobiono z tym porządek, przynajmniej do tej pory. Te bandziory okradały ludzi, torturowali i często zabijali. Łamali ludziom kości i życiorysy. Oczywiście, o czym jednym zdaniem jest wspomniane w tym filmie, nie mogło to się odbywać bez wiedzy, zgody i swego rodzaju ochrony przez służby.
Warto obejrzeć, ale mieć z tyłu głowy co jest prawdą, a co romantyczną mitologią, którą z jakiś względów chce się otoczyć bandziorów, szczególnie tych nieco starszych, którzy właśnie powychodzili z więzień, za to zaczynają robić kariery "na internecie", imponując młodym ludziom, nie zdających sobie sprawy z tego, co to była za patologia. Do tego, nie ukrywajmy, najczęściej współpracująca z sb-kami, a później z ich następcami.
/Powyżej: Jak zostałem gangsterem. Historia prawdziwa/
Malwinka, koleżanka Patryczka, właśnie świętuje swoje 4 urodziny. Na domowej imprezie, ku uciesze maluchów, Agnieszka pomalowała dzieciom buzie w przeróżne wzorki ;-)
Poniżej - kilka zdjęć:
Dzisiaj była wyjątkowo ładna pogoda, więc wybraliśmy się z Patryczkiem do Waterford, odebrać nasze niesprzedane rzeczy z zeszłorocznej Polskiej Wioski Bożonarodzeniowej. Po drodze wstąpiliśmy do Ardmore, przede wszystkim - na plażę.
Poniżej - kilka zdjęć:
Dzisiaj Agnieszka z Patryczkiem pierwszy raz przygotowali i upiekli obwarzanki - i chałkę. Mieli przy tym sporo zabawy, można więc napisać, że połączyli przyjemne - z pożytecznym ;-)
Czasy się zmieniają, techniczne możliwości również. Kiedy ponad 20 lat temu zaczynałem pisać tego bloga, jeszcze wtedy na platformie Onetu, miałem do dyspozycji 7 MB. Na całego bloga, rzecz jasna. Teraz tyle przeciętnie zajmuje jedno zdjęcie. Zmieniają się techniczne możliwości, oprócz blogowania, od dawna można też vlogować. A jak to powiedział niesławnej pamięci tow. Lenin: "Film jest najważniejszą ze sztuk". W tym jednym akurat miał rację, tak jak zepsuty zegar, który też dwa razy na dobę - ma rację. Dlatego przenoszę punkt ciężkości mojego blogowania bardziej na formę audiowizualną - nie rezygnując jednak z dalszego pisania tego bloga, chociaż może będzie to nieco mniej intensywne niż w poprzednich latach.
Dlatego serdecznie zapraszam na mój kanał na YT: @piotrslotwinski, gdzie niemal codziennie wrzucam filmiki z naszego życia. Jeżeli tematyka wyda się Państwu interesująca, będę wdzięczny za subskrypcję :-)
Przez Polskę przetoczyła się dyskusja o wygórowanych cenach masła. Akurat byliśmy wtedy w kRAJu, więc postanowiłem sprawdzić, czy to prawda, czy mamy tylko przedwyborczą rozgrzewkę, w której wykorzystuje się masło, zamiast armat. Wybrałem się do mojego osiedlowego sklepiku i rzeczywiście, cena za standardową kostkę oscylowała w granicach 10 złotych. Bardziej zdziwiły mnie dwie inne rzeczy: pierwsza to ta, że wśród niewielkiego wyboru, bo to w końcu sklepik osiedlowy, były aż dwa rodzaje masła irlandzkiej marki Kerrygold. Druga, że cena za to irlandzkie masło wynosiła tyle samo, co za polskie.
Podzieliłem się tymi spostrzeżeniami na moich social mediach, pytając jednocześnie o to, że jak to jest możliwe, żeby wspomniane irlandzkie masło, importowane z drugiego końca Europy, przewiezione przez szereg krajów, w zapewne specjalnie dostosowanych do tego celu środkach transportu jak samochody chłodnie, miało taką samą cenę, jak nasze rodzime masło, przywiezione co najwyżej z sąsiedniego województwa? Wywiązała się dyskusja, w której moi oponenci zarzucili mi, że to masło wcale nie jest irlandzkie, bo koszty transportu spowodowałyby jeszcze wyższą cenę.
Tutaj, przyznaję, krew we mnie zawrzała i byłem gotowy bronić honoru irlandzkiego masła niemal tak, jak broniła swojej czci Wanda, co nie chciała Niemca. Jakże to tak? To ja ponad dwadzieścia lat mieszkam w Irlandii, na irlandzkim maśle niemal zęby zjadłem, ba - ze trzy razy byłem w Muzeum Masła w Cork, gdzie obejrzałem porządny film dokumentalny o wspomnianym maśle Kerrygold, zresztą: znam masło tej marki bardzo dobrze, etykieta identyczna, a tutaj przychodzą jakieś młokosy, co to na Zielonej Wyspie byli co najwyżej w odwiedzinach u wujka - i oni będą mi pisali, że irlandzkie masło w Polsce, wcale nie musi być irlandzkie?
Następnego dnia, z samego rana, wybrałem się ponownie do mojego osiedlowego sklepiku, zakupiłem obydwa rodzaje tegoż masła /czyli solone i nie solone/, po to, żeby je w spokoju obejrzeć i obfotografować. Na etykiecie znalazłem nazwę irlandzkiej firmy, która zajmuje się dystrybucją oraz kluczowe wtedy dla mnie stwierdzenie: "Wyprodukowano w Irlandii". Rzym przemówił, sprawa zamknięta - chciałem już z triumfem ogłosić, ale ktoś mądrzejszy ode mnie doradził, żebym najpierw sprawdził numer weterynaryjny, jaki musi być na etykiecie, bo on wskazuje na to, z jakiego kraju pochodzi dany produkt pochodzenia zwierzęcego. Odnalazłem ten numer /DE NW40015EG/ i wklepałem w wyszukiwarkę. Oto co wyszło: "Numer weterynaryjny DE NW40015EG jest weterynaryjnym numerem identyfikacyjnym nadanym zakładowi produkcyjnemu w Niemczech. Tego rodzaju numery są przyznawane zakładom zajmującym się produkcją, ubojem lub przetwórstwem produktów pochodzenia zwierzęcego i podlegają kontroli inspekcji weterynaryjnej. Struktura numeru weterynaryjnego w Niemczech jest następująca: DE: kod kraju (Niemcy), NW: kod regionu lub landu (w tym przypadku Nadrenia Północna-Westfalia), 40015: unikalny numer identyfikacyjny zakładu w danym regionie, EG: skrót od "Europäische Gemeinschaft" (Wspólnota Europejska), wskazujący, że zakład spełnia unijne standardy higieny i bezpieczeństwa żywności". Wybiegając nieco w przyszłość, po powrocie do Irlandii kupiłem natychmiast takie samo masło tej firmy, i numer weterynaryjny mamy już zupełnie inny: IE 2107EC. IE to nie DE, proszę Państwa...
Mój szwagier z kolei zwrócił uwagę na kod kreskowy, umieszczony na tych produktach, który również wskazywał na Niemcy, jako kraj producenta. Kiedy poszukałem trochę w internecie, okazało się, że ta znana irlandzka marka ma swój oddział w Niemczech. Co więcej, sam zauważyłem, że pomimo praktycznie identycznego wyglądu etykiety, podstawowa kostka masła sprzedawana w Polsce jest nieco lżejsza niż jej odpowiednik sprzedawany w Irlandii: na Zielonej Wyspie masło Kerrygold waży 227 gram, ale w kRAJu już tylko 200 gram. Do tego odezwali się jeszcze moi polscy znajomi z Irlandii, którzy mają bardziej delikatne podniebienie ode mnie, i stwierdzili, że również smak tego masła jest inny w kraju jego pochodzenia, a inny w Polsce, chociaż przecież powinien być taki sam.
Rodzi się pytanie: czy rzeczywiście irlandzkie masło sprzedawane w Polsce - jest irlandzkie? Czy na pewno wyprodukowano je w Irlandii? Jeżeli tak, to dlaczego na opakowaniach tego masła sprzedawanego w Polsce, widnieje niemiecki znak weterynaryjny oraz taki sam kod kreskowy, wskazujący, że to Niemcy są jego producentem, chociaż na etykiecie nie ma o tym ani słowa? Jeżeli nie, i to masło po prostu powstało w jednym z zakładów w Niemczech, firmowanym przez irlandzką markę, to dlaczego na etykiecie napisano, że zostało "wyprodukowane w Irlandii"?
Zamiast czerpać informacje z wielu źródeł, postanowiłem to sprawdzić u źródła - i po prostu napisałem do Kerrygold bardzo uprzejmego e-maila, z prośbą o wyjaśnienie moich wątpliwości. Dla pewności powtórzyłem moją prośbę przez wszystkie możliwe kanały, na ich social mediach. Minął już ponad miesiąc i nie doczekałem się nawet zdawkowej odpowiedzi. Nic, zero, woda w ustach.
Czy irlandzka firma wprowadza w błąd swoich konsumentów w Polsce, twierdząc, że sprzedaje im masło wyprodukowane w Irlandii i pochodzące od irlandzkich krów, gdy faktycznie jest to masło produkowane w Niemczech i pochodzące od krów niemieckich? Tego nie wiem i tak nie twierdzę, jednak zarówno niemiecki znak weterynaryjny, jak i niemiecki kod kreskowy, oraz fakt istnienia irlandzkiej filii tej firmy w Niemczech, daje do myślenia. Podobnie jak brak odpowiedzi na zadane pytania. Z ostrożności procesowej od razu napiszę, że masło co prawda zjadłem, ale obydwie etykiety z tymi niemieckimi kodami skwapliwie oczyściłem i przywiozłem z Polski - do Irlandii. Kopię wiadomości wysłanych do tej firmy, również posiadam.
/Powyżej: podkreślona przeze mnie informacja na etykiecie masła, wprost stwierdzająca że masło zostało wyprodukowane w Irlandii/
Tak swoją drogą, drążę ten temat, tropiąc domniemany spisek, a przecież sam też mam sporo za uszami. Ileż to razy, pracując w tej czy innej irlandzkiej fabryce sztucznych kwiatów, na bezpośrednie polecenie moich przełożonych, za pomocą specjalnego dedykowanego narzędzia w postaci plastikowego skrobaka, zdrapywałem z różnych elementów naklejki z napisem "Made in China" a w to miejsce wklejałem "Made in Ireland". Kiedyś w końcu zapytałem, czy to jest nie tyle nawet etyczne, co wręcz nie grozi kryminałem? Odpowiedziano mi, że według obowiązującego prawa, wystarczy, że do danego produktu doda się jeden, nawet kompletnie nieistotny element, to już można stwierdzić, że produkt powstał w kraju, gdzie ten nieistotny element dodano. Teoretycznie, wystarczy do potężnego serwera wkręcić jedną, małą i nieistotną śrubkę, i już jest to produkt z innego kraju. Zadałem pytanie, dostałem odpowiedź. Mój kolega, który ze świeżej dostawy, prosto ze statku, paczek z jabłkami i truskawkami zdzierał etykiety z Hiszpanii i naklejał "100% Irish", żadnych pytań nie zadawał. Niewykluczone, że tak jest również z tym masłem: w Irlandii mogą wytwarzać tylko farbę drukarską do etykiet na masło, by twierdzić, że jest to masło z Irlandii. Oczywiście, mam nadzieję, że się mylę.
Nie wiem, czy firma Kerrygold tym razem się odniesie do moich wątpliwości i potwierdzi, że irlandzkie masło sprzedawane w Polsce jest na pewno irlandzkie, czy tylko użycza swój znak firmowy swoim przyjaciołom z Niemiec? Powtórzę raz jeszcze: jeżeli masło jest z Irlandii, dlaczego ma niemiecki kod weterynaryjny i kod kreskowy tego kraju? Jeżeli jest z Niemiec, dlaczego na opakowaniu napisano, że wyprodukowano je w Irlandii? O różnicę w wadze nie będę już wypytywał, wiadomo, że w towarach eksportowanych przez tzw. Zachód do krajów z Europy Środkowej i Wschodniej, nie takie cuda się dzieją. Tak czy owak, zawsze warto wspierać lokalną gospodarkę i kupować lokalne produkty. Najlepiej smakuje coś, co powstaje na miejscu a jeszcze lepiej, gdy na naszych oczach.
Zdrowych i udanych zakupów Państwu życzę oraz takiej zmiany prawa, żebyśmy nie mieli wątpliwości, co i od kogo kupujemy.
Po 20 latach "polski kościół" w Cork przenosi się do nowego miejsca, tj. z kościoła St. Augustine's Church przy przy Washington Street, do kościoła Holy Cross przy Ave de Rennes. Dzisiaj byliśmy na pierwszej Mszy Świętej w języku polskim w tym kościele.
Przypomnę, że pierwsza Msza Święta w języku polskim została odprawiona w St. Augustine's Church 27 marca 2005 roku, pisałem o tym tutaj: LINK. Po utworzeniu Duszpasterstwa Polskiego w Cork, funkcję koordynatora objął ks. Piotr Galus, który sprawował posługę od 2006 r. do 2019 r. Ze względów zdrowotnych ks. Piotr musiał zrezygnować z prowadzenia duszpasterstwa w Cork. Jego miejsce zajęli ks. Kamil i ks. Rafał, którzy na stałe posługiwali również na irlandzkich parafiach. Niestety, ks. Kamil również podupadł na zdrowiu i musiał wrócić do Polski, tutaj pisałem o Jego pożegnalnym spotkaniu zorganizowanym przez wiernych: LINK.
Obecnie Duszpasterstwo Polskie w Cork prowadzi ks. Rafał, a kościół Holy Cross jest jednocześnie jego irlandzką parafią. Msze Święte w języku polskim będą odprawiane w tym kościele w niedzielę, o godzinie 15:00.
Pierwsza Msza Święta po polsku w tym kościele zgromadziła sporo naszych Rodaków. Kilku Irlandczyków, którzy również byli obecni, przecierało oczy ze zdumienia: już dawno w tym kościele, wybudowanym w 1985 roku, nie było tylu wiernych.
Moje odczucia? Na początku takie sobie, w końcu do St. Augustine's Church chodziliśmy przez lata, w tzw. "salce na górze" zorganizowaliśmy mnóstwo spotkań, zabaw dla dzieci, projekcji filmów, spotkań z wyjątkowymi ludźmi, itp. Z drugiej strony, ze względu na Patryczka, doceniam salkę dla dzieci, w której najmłodsi mogą się bawić a dorośli wysłuchać Mszy Świętej, duży parking jak i miejsce przed kościołem, gdzie dzieci po Mszy Świętej mogą się "wybiegać".
Poniżej - kilka zdjęć, filmik z naszego uczestnictwa w tej Mszy można zobaczyć tutaj: LINK.